poświęcone muzyce metalowej

Forum muzyczne

Forum poświęcone muzyce metalowej Strona Główna -> Wywiady -> CRADLE OF FILTH - W metalu nie ma miejsca na humor
Napisz nowy temat  Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
CRADLE OF FILTH - W metalu nie ma miejsca na humor
PostWysłany: Czw 17:30, 14 Wrz 2006
subcommandante
Diabeł bez wideł

 
Dołączył: 08 Lip 2005
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z otchłani i czeluści





I oto stało się! W warszawskim hotelu Radisson spotkałem się oko w oko z jednym z najbardziej uwielbianych/znienawidzonych (niepotrzebne skreślić) zespołów metalowego światka. Gdziekolwiek się pojawią, wzbudzają skrajne emocje. Panie i Panowie - przed Wami Cradle Of Filth!

Na zadawane przez dziennikarzy pytania odpowiadali gitarzysta Paul Allender oraz sam mistrz ceremonii, czyli Dani Filth.


Witajcie! Zacznijmy może od pytania o Polskę. Ile razy już byliście w naszym kraju?

Paul: Kilka. Ciężko jest mi powiedzieć, ile dokładnie.

Czego w takim razie najbardziej nie lubicie w Polsce?

P.: Zdecydowanie pogody. Może to dlatego, że przyjeżdżamy tu wyłącznie zimą. Raz musieliśmy na koła w autokarze zakładać łańcuchy, co było niezapomnianym przeżyciem. Ciekawe, niby w Anglii mamy podobnie srogą zimą. Ale u Was jest więcej śniegu.

Przechodząc do Waszej muzyki, przypuszczam, że zdarza Wam się, że Wasze koncerty zostają odwołane?

P.: Tak.

Czy jakiś konkretny kraj przoduje w blokowaniu fanom dostępu do Waszej muzyki?

P.: Cała Ameryka Południowa. Tam czasami boją się organizować niektóre koncerty ze względu na przepisy bezpieczeństwa.

Pytam, ponieważ niedawno w Warszawie odwołano koncert zespołu blackmetalowego, no i mam nadzieję, że z Waszym występem nie będzie problemów…

P.: Nie, my na pewno zagramy.

W takim razie co powiedzielibyście ludziom, którzy chcieliby odwołać Wasz występ?

P.: „Odp***cie się” (śmieje się). Naprawdę, muzyka potrafi w tak wspaniały sposób łączyć ludzi, że uważam za kompletny bezsens odwoływanie koncertu, ponieważ na przykład wokalista ma zielone szkła kontaktowe. Przeraża mnie to, że niektórzy ludzie są nadal tak ograniczeni.

Jeżeli mogę spytać o gości na Waszej płycie… Co tu właściwie robi wokalista HIM, Ville Valo?

P.: Też bym chciał wiedzieć (śmieje się). Inicjatywa wyszła z jego strony. My uznaliśmy, że to może być ciekawa odskocznia i zgodziliśmy się na współpracę, ale pod warunkiem, że znajdziemy jakiś gotowy kawałek, w którym on by zaśpiewał. Nie mieliśmy zamiaru pisać czegoś specjalnie pod niego. Udało nam się znaleźć jeden numer, o którym pomyśleliśmy, że mógłby pasować do głosu Villego. Wysłaliśmy mu taśmę demo, Dani wysłał mu tekst. Niedługo później dostaliśmy zwrotnie próbkę nagrania, no i uznaliśmy, że jest naprawdę niezła. Inna od tego, co z reguły gramy, ale dobra. Trzeba przyznać, że wiele osób z naszego otoczenia podeszło do pomysłu mocno sceptycznie, ale nas ich opinia g*** obchodzi. Nam to się podoba, więc to zostawiliśmy (śmieje się).
Dani: Villego poznałem jeszcze w 1997 roku, kiedy dał mi swoje demo. Przyszedł na nasz koncert, więc musiał się interesować nasza muzyką. Ville śpiewa w stylu współczesnego rocka, co bardzo pasuje do tego utworu. Jakbym ja chciał zaśpiewać jego partie, to nie dość, że nie byłbym w stanie wyciągnąć większości dźwięków, to jeszcze brzmiałbym jak mała dziewczynka. A Ville brzmi dobrze. Poza tym, utwór nazywa się „The Byronic Man”[człowiek Byrona], jest luźno wzorowany na postaci lorda Byrona. A Ville, przyznasz, nawet wygląda jak Byron!

Kto będzie śpiewał jego partie podczas koncertów?

P.: Jeśli zajdzie taka potrzeba, to pewnie zastosujemy patent, który wykorzystujemy przy graniu materiału z „Damnation and a Day”. Ścieżki orkiestry i chóru puszczamy wówczas z taśmy. W tym przypadku możemy zrobić podobnie.
D.: Poza tym nie zdecydowaliśmy jeszcze, które kawałki z „Thornography” włączymy do naszej setlisty. Możliwe, że w ogóle nie będziemy tego grać. Nie wiem.

A jak ma się sprawa z Sarą Jezebel Devą? Czy wiecie, co teraz robi? Czy przyjedzie z Wami do Polski?

P.: Sarah śpiewa teraz głównie w Angtorii, ale sporo czasu poświęca Cradle Of Filth. Nagrała z nami album, wystąpi też podczas większości koncertów COF na trasie.

Nadal nie jest jednak częścią zespołu?

P.: Nie, z tyloma osobami, które już piszą muzykę w COF jest wystarczająco ciężko. Jak byśmy dokooptowali jeszcze kogoś, to byłby już istny koszmar. Ale Sarah jest w porządku, bardzo nam się dobrze z nią pracuje.

Wiecie co, jeszcze parę lat temu ktoś mógł usłyszeć Wasze nagranie i nie znając go, powiedzieć: „hej, to brzmi jak COF”. Teraz Wasz styl grania nie jest już tak charakterystyczny. Czy nie boicie się, że przez to tracicie coś ważnego?

P.: Nie. Jak dotąd wszyscy, którym puszczaliśmy nasze nowe nagrania, mówili, że to brzmi jak album COF. Styl pisania, wokale, aranżacja – to się nie zmieniło. To prawda, że w przeszłości graliśmy szybciej, teraz gramy bardziej metalowo, thrashowo. Ewoluujemy, ale nasze brzmienie pozostaje charakterystyczne.

Co w takim razie sami uważacie za kwintesencję stylu COF? Z czego byście nie zrezygnowali?

P.: Na pewno nie zrezygnowalibyśmy z gitar (śmieje się). Pragniemy, żeby nasza muzyka się rozwijała, ale nie chcielibyśmy stać się gejowskim zespołem popowym.

Mimo to kowerujecie utwory popowe. Co chcecie przez to osiągnąć?

D.: Lubimy prowokować i wk***wiać ludzi naokoło. Prawdę mówiąc, pomysł na kower „Temptation” zaistniał w kategoriach żartu. Jednak od słowa do słowa zaczęliśmy to brać na poważnie, a potem, kiedy usłyszeliśmy gotowe demo, mogliśmy tylko powiedzieć: „łał”.

Mówisz: „brać na poważnie”, a przecież w Waszych teledyskach i image’u uderza swoisty dystans do całej tej „mrocznej otoczki” kreowanej wokół Was…

D.: Nie zgodzę się z Tobą. My naszą muzykę traktujemy poważnie. Na humor pozwalamy sobie w podziękowaniach na płycie lub w wywiadach, ponieważ czujemy, że w ten sposób nawiązujemy lepszy kontakt z ludźmi, którzy chcą się czegoś o nas dowiedzieć. Ale nigdy w muzyce. Nienawidzę zespołów, które ze swojego grania robią komedię. Na przykład straciłem szacunek dla Bathory po tym jak na „Blood Fire Death” grali najpierw mrocznie i ciężko, a potem nagle przeszli w infantylne „na na na” (nuci). Albo ktoś zionie ogniem i tarza się w wymiocinach, albo robi „na na na”. Chyba już nigdy nie będę słuchał Bathory.

Czyli uważasz, że w muzyce metalowej nie ma miejsca na humor?

D.: Nie ma. Może z wyjątkiem Tankard – oni łączą ciężkie granie z humorem i im to nawet wychodzi. Ale poza tym nie ma takich zespołów.

Powróćmy do Waszej najnowszej płyty. „Thornography”, podobnie jak większość wcześniejszych albumów, opiera się na jednym motywie przewodnim, który określasz jako „obsesję ludzkości na punkcie grzechu, fetyszyzację okrucieństwa”. Mógłbyś powiedzieć coś więcej na ten temat?

D.: To nie jest żaden concept-album. Prawdę mówiąc podczas nagrywania tej płyty z jedną rzeczą kompletnie nie mogliśmy dać sobie rady - z wymyśleniem tytułu. Mieliśmy w studiu długą listę i po prostu skreślaliśmy z niej kolejne propozycje. Ostatecznie zdecydowaliśmy się właśnie na ten tytuł ponieważ uznaliśmy, że najlepiej pasuje do tego, co dzieje się na płycie. Ja osobiście odniósłbym go do postaci Marii Magdaleny, która zresztą pojawia się na okładce.

Z tego co wiem, istnieją dwie wersje tej okładki. Musieliście ją zmienić, gdyż pierwotna została zakazana. Dlaczego?

D: Szczerze mówiąc nie wiem. To miało coś wspólnego z dystrybucją w USA, gdzie płyta miała się pojawić w ofercie jednej z dużych sieci handlowych. Może chodzi o Wal-Mart. Nie powiem, nie wolno mi o tym mówić (śmieje się). Zasadniczo nie idziemy na żadne kompromisy więc z początku powiedzieliśmy im, żeby sp***ali. Ale jakiś czas później, kiedy zobaczyliśmy nową wersję, okazało się, że praktycznie nic się nie zmieniło. Spódnica przedstawionej tam kobiety jest tylko trochę dłuższa.

O co dokładnie poszło?

D.: W Ameryce było ostatnio dużo szumu wokół „Kodu Da Vinci” i ludzie są teraz bardzo wrażliwi na punkcie różnego typu ataków na chrześcijaństwo czy katolicyzm. Zwłaszcza prawnicy, którzy robią na tym dużą kasę. No i kolesie z Wal-Marta, jeśli już zdecydowali się na dystrybucję płyty COF, musieli chyba pokazać, że też coś w tym kierunku robią. Ale żeby po prostu wydłużać spódnicę... Nie rozumiem tego.

Ale w Europie będzie dostępna oryginalna okładka?

D.: Mogłaby być, tylko po co? Przypominałoby to wtedy taką zabawę: „znajdź 5 szczegółów, którymi różnią się te obrazki” (śmieje się)

Na płycie umieściliście 12 nowych utworów, a co z resztą? Wiem, że macie ich więcej...

P.: To prawda. Zresztą zaraz po powrocie z tej trasy promocyjnej i po nakręceniu teledysku ponownie wchodzimy do studia, żeby trochę nad nimi popracować. Mamy w planach wydanie specjalnej edycji „Thornography”. Chcemy, żeby była zupełnie inna od wersji standardowej, fajnie wydana i ogólnie dużo ciekawsza.
D.: Nazwiemy ją „Harder, Darker, Faster” [„Mocniej, mroczniej, szybciej”], żebyśmy już nie musieli udzielać więcej wywiadów (śmieje się). A tak poważnie, to mieliśmy 17 nowych piosenek i w sumie mogliśmy pójść drogą wyznaczoną przez System of a Down czy Red Hot Chili Peppers, czyli wydać 2 płyty w bardzo krótkim odstępie czasowym. Jednak stwierdziliśmy, że to nie ma sensu. To nie w naszym stylu. Dlatego też zdecydowaliśmy się zrezygnować z kilku z nich. To dobre piosenki, ale mogły być odebrane jako zbyt typowe, przewidywalne. Zresztą byliśmy już nimi trochę znudzeni, a kiedy nad czymś pracujemy to mimo wszystko chcemy, żeby nas to podniecało. Albo żeby stanowiło wyzwanie. Jak choćby kawałek instrumentalny. W czasie koncertów, gdy oni będą go grać, ja będę sobie mógł spokojnie pójść na herbatkę (śmieje się). Albo porobić inne ciekawe rzeczy, pojeździć po scenie na deskorolce...
P.: Poćwiczyć moonwalking... (śmieje się)

Skład COF bardzo często się zmieniał na przestrzeni lat...

D.: Naprawdę? Kiedy? (śmieje się)

Czy jesteś aż tak wymagającą osobą? Trudno się z Tobą pracuje?

D.: No i zawsze mnie się za to dostaje! (śmieje się) Dlaczego ja? Dlaczego nie oskarżysz jego? (wskazuje na Paula) Ale to jest bardziej skomplikowana kwestia. Kiedy grasz w zespole jesteś w gruncie rzeczy jak pies. Tzn. oczywiście nie dosłownie. Chodzi mi o to, że dla psa czas płynie inaczej. Jeden rok to dla niego 7 lat ludzkich. I w zespole jest tak samo. Cały czas funkcjonujesz na najwyższych obrotach, żyjesz dużo intensywniej. W zeszłym roku mieliśmy 4 duże trasy. Taki jeden nasz rok to jak 7 lat dla zwykłego człowieka. Dlatego też jeśli ktoś porównuje skład z kolejnych albumów, może mu się wydawać, że COF działa jak drzwi obrotowe - ciągle coś się zmienia, nikt nie może sobie w zespole zagrzać miejsca na dłużej. Ale z naszej perspektywy wygląda to zupełnie inaczej. Dla nas to jak całe życie. Ze względu na naszą pracę i styl życia, z każdym nawiązujemy bardzo silne relacje. Zresztą trudno żeby było inaczej podczas trwających wiele tygodni tras. Każdy jest dla nas ważny. Ale nie każdy jest w stanie zaakceptować ten szybciej płynący czas, znieść tę intensywność. Np. nasz poprzedni gitarzysta, James [McIllroy], odszedł, ponieważ chciał dokończyć studia na uniwersytecie zanim będzie na to za stary. To był jego wybór. Więc to nie działa na zasadzie „nie jesteś wystarczająco dobry - do widzenia”. Jestem pewien, że w większości waszych pism ludzie zmieniają się dużo częściej niż w jakimkolwiek zespole.

Graliście z wieloma różnymi muzykami. Czy współpracę z którymś z nich wspominacie szczególnie ciepło?

D.: Wystąpiliśmy kiedyś jako gość specjalny na koncercie Iron Maiden i to było naprawdę niesamowite. Zagraliśmy wspólnie jeden ich kawałek. Któregoś razu zostałem też zaproszony na scenę przez Misfits i też mi się podobało.
P.: Ja bardzo dobrze wspominam wspólne koncerty z Judas Priest.
D.: W naszej wersji utworu „Devil Woman” Cliffa Richarda zaśpiewał gościnnie King Diamond. To było coś fantastycznego. Na początku nikt nie chciał uwierzyć, że robimy taki nie do końca metalowy kower z jego udziałem. Ale wyszło świetnie. No i wiąże się z tym dość zabawna historia. Byliśmy akurat na trasie w Stanach Zjednoczonych. Któregoś dnia nasz dźwiękowiec, wielki fan Kinga Diamonda, robił zakupy w jakimś centrum handlowym. Był akurat na parkingu, kiedy ktoś zadzwonił do niego na komórkę. Był przekonany, że to ja robię sobie jaja próbując naśladować jakiś dziwny akcent, więc tylko warknął w słuchawkę „Sp***laj Dan” i się rozłączył. Ale po chwili telefon znów zadzwonił, a on, mocno już wkurzony, zaczął krzyczeć, że to wcale nie jest śmieszne i żebym się odp***lił. I wtedy usłyszał w słuchawce: „Tak naprawdę to mówi King Diamond” (śmieje się). Przepraszał go potem przez bite pół godziny!

A czy jest ktoś, z kim szczególnie chcielibyście współpracować w przyszłości?

P.: Iron Maiden i Judas Priest! (śmieje się).
D.: Jakiś czas temu pojawiła się możliwość współpracy z Diamandą Galas, ale było to na krótko zanim zachorowała, więc ostatecznie nic z tego nie wyszło, nad czym bardzo boleję. Poza tym jest ten słynny polski kompozytor, którego imienia nie potrafię wymówić (Daniemu chodzi oczywiście o Wojciecha Kilara). Bardzo bym chciał kiedyś z nim współpracować. To obok Danny’ego Elfmana - który dla mnie jest bogiem - mój ulubiony kompozytor muzyki filmowej. Kiedyś przypadkiem kupiłem w Kanadzie płytę z jego muzyką i po prostu mnie zauroczyła. Były tam utwory pochodzące z takich filmów, jak „Dracula” Coppoli czy „Śmierć i dziewczyna”, ale też wiele rzeczy mniej znanych. Moim zdaniem ta muzyka ma w sobie taką głębię, jak chyba żadna inna.

Dani, podobno piszesz biografię COF...

D.: Biografię? Nigdy w życiu! Boże, gdyby to była biografia, musiałaby być strasznie nudna (śmieje się). Książka, która powstaje, to efekt mojej współpracy z Gavinem Baddelym, uznanym znawcą problematyki okultystycznej. Gavin napisał już wcześniej kilka książek, m. in. „Lords of Chaos” [tutaj Dani się myli - autorami tej pracy są bowiem Michael Moynihan i Didrik Soderlind], „Dissecting Marilyn Manson” czy „Goth Chic”. To, nad czym razem pracujemy, to swoiste kompendium wiedzy na temat historii, symboliki, kodów i w ogóle wszystkiego, co wiąże się z kulturą heavy metalową. Wiem, że trwa to już dość długo i wiele osób nie może się doczekać ostatecznej wersji, ale z książkami tak niestety bywa. Zaczynasz od czegoś małego i myślisz, że szybko to skończysz, ale całość zaczyna się coraz bardziej rozrastać i książka z takiej (Dani pokazuje palcami, jak gruba miała być z początku ich praca...) robi się nagle taka (...i jaka jest obecnie). Do jej powstania przyczyniło się także wiele innych osób. Będą tam wywiady m. in. z Antonem La Veyem czy Christopherem Lee. Powoli robi się z tego „Biblia, tom 2” (śmieje się).

Kiedy możemy się jej spodziewać?

D.: Z początku miała się ukazać w Halloween, ale ponieważ mniej więcej w tym samym czasie wychodzi nasz nowy album, postanowiliśmy to przełożyć. Może w takim razie ukaże się na Wielkanoc... (śmieje się)


Rozmawiali i opracowali: subcommandante & Araquiel


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
CRADLE OF FILTH - W metalu nie ma miejsca na humor
Forum poświęcone muzyce metalowej Strona Główna -> Wywiady
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie GMT  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi  


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2003 phpBB Group
Theme created by Vjacheslav Trushkin
Regulamin